Jestem wdzięczny za każdego konia, z którym pracowałem
Uczestnik igrzysk olimpijskich Paryż 2024, od wielu lat jest członkiem kadry narodowej, wielokrotnie stawał na podium Mistrzostw Polski i Pucharu Polski we wszystkich kategoriach wiekowych, a także reprezentował nasz kraj podczas Mistrzostw Europy – Adam Grzegorzewski to z pewnością nietuzinkowa postać polskiego jeździectwa. O sukcesach tego niezwykle ambitnego, młodego skoczka na arenach zarówno krajowych, jak i zagranicznych, a także o zmaganiach olimpijskich, codziennej pracy z końmi oraz o spojrzeniu na branżę jeździecką z innej – nieco kontrowersyjnej – perspektywy mówi w rozmowie z Barbarą Krawczyk.

Igrzyska olimpijskie to marzenie każdego sportowca. To było Twoje pierwsze uczestnictwo w tym prestiżowym wydarzeniu. Jak wspominasz ten debiut?
Igrzyska olimpijskie to niewątpliwie wydarzenie, do którego dąży chyba każdy sportowiec i jestem przede wszystkim bardzo zadowolony, że taki debiut mam już za sobą. Sam występ był naprawdę nie najgorszy, pierwszy przejazd był zdecydowanie słabszy, szczerze mówiąc myślę, że to był nawet najgorszy przejazd w całej mojej dotychczasowej karierze z Issemem, ale udało się szybko wyciągnąć wnioski i wyjść z twarzą podczas drugiego przejazdu. Jeśli chodzi o przygotowanie do takiego startu, to na pewno nie robi się tego tak, jak robiliśmy to my. Brak dostępu do zawodów 5-gwiazdkowych przez cały sezon zdecydowanie nie pomaga przy szykowaniu się do największej imprezy w całym sezonie dla każdego skoczka. W moim przypadku starty na poziomie 3 oraz 4 gwiazdek również nie szły do końca tak, jak chciałem i planowałem, a upadek z Issema podczas jednych z ostatnich zawodów przed igrzyskami, skutkujący złamaną kostką, operacją, wkręconą śrubą i miesięczną rehabilitacją sprawił, że to przygotowanie zdecydowanie nie szło po mojej myśli. Parkury na igrzyskach były bardzo trudne, techniczne, wysokie i obciążające psychicznie, ale wierzę, że nie jest to poziom, który jest nieosiągalny i mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane jeszcze raz w takiej imprezie wystąpić. Podsumowując, igrzyska olimpijskie i przygotowania do nich to zdecydowanie droga, podczas której musiałem się spodziewać niespodziewanego, ale właściwie chyba przy pracy z końmi taki jest każdy dzień.

W artykułach prezentowanych na łamach „Horse & Business Magazine” autorzy wielokrotnie powtarzali, że olimpiada miała słodko-gorzki smak, że zaraz po chwilowej euforii i rozbudzonych nadziejach przyszło poczucie niespełnienia przeplecione nerwami, kłótniami i hejtem. A jak to wyglądało z Twojej perspektywy?
Zdecydowanie największym sukcesem była sama kwalifikacja i również sam start w igrzyskach można określać jako niebywały sukces polskiego jeździectwa. Jechaliśmy do Paryża kompletnie nieprzygotowani, ale jadąc tam, wszyscy o tym wiedzieliśmy. Nie hejtowałbym żadnego przejazdu, bo wszyscy daliśmy z siebie 100%. Nasz team skoczków przez cały sezon bardzo dobrze się dogadywał, każdy się nawzajem wspierał i sobie pomagał. Myślę, że wszyscy czujemy trochę niedosyt, ale tak jak już wspomniałem, wiedzieliśmy, że tak będzie.