Smaki Paryża

Podziel się

Słodko-gorzka była to olimpiada… Drużyny wszystkich trzech dyscyplin jeździeckich wywalczyły prawo startu, ale – oprócz chwil uniesienia i sportowych emocji – zobaczyliśmy też wiele nerwów, kłótni i niepotrzebnego hejtu.

Smak słodki: wspaniałe, historyczne kwalifikacje olimpijskie, zdobycie prawa startu przez trzy drużyny – WKKW, ujeżdżenia oraz skoków przez przeszkody. Długa i pracowita „droga do Paryża” w atmosferze pracy drużynowej, wspólnego wsparcia i radości. W końcu wyjazd, na pierwszy ogień WKKW. Na szczęście mamy szeroką kadrę, dzięki której możliwe są zmiany. Fajne ujeżdżenie, świetne występy 2 z 3 par na crossie, debiutanckie parkury na zakończenie. Mieliśmy apetyt na więcej, ale i tak każdy z nas, kibiców, nerwowo obgryzał paznokcie i oglądał relację z wypiekami na twarzy. Na mnie szczególne wrażenie zrobiła przepiękna trasa crossu, która jawiła się niemal jak śmiertelna pułapka. Na drugi ogień drużyna ujeżdżenia. Znów wypieki na twarzy (mimo że do ujeżdżenia mi najdalej), świetny, spokojny przejazd Katarzyny Milczarek i rewelacyjny występ Sandry Sysojevy, dający awans do finału. Na koniec skoki – ciężki parkur nieco pokonuje naszą reprezentację, której honor w drużynowym starcie ratuje Maksymilian Wechta. Występy indywidualne są już dużo lepsze, polscy reprezentanci jadą ramię w ramię z kolegami ze świata. Emocje opadają jeszcze przez kilka tygodni, a smak wyostrza się już na kolejne igrzyska.

Smak gorzki: czuję ogromny żal, że coś tak pozytywnego jak igrzyska olimpijskie, które łączyły ludzi i narody od stuleci, pozostawiły po sobie taki niesmak: kontuzje, zamiany, wymiany, złe emocje, krytykę, hejt wylewający się na zawodników, rywalizację również (a może szczególnie) z zawodnikami, których korzenie sięgały innych krajów.

więcej TUTAJ