Spełnione marzenia

06.02.2024 15:00:00

Podziel się

Jedno z wyraźniejszych wspomnień z początków drugiej dekady mojego życia pochodzi z CAVALIADY. Siedziałam na trybunach, na skrzętnie rezerwowanym od rana kawałku krzesełka, i zastanawiałam się, jak to jest pracować na takim wydarzeniu?

Próbowałam wyobrazić sobie emocje, jakie muszą towarzyszyć tym ludziom, jak bardzo muszą być podekscytowani tym, że stoją właśnie na środku najważniejszego parkuru w Polsce. Pamiętam trybunę wibrującą od braw i dźwięk zawodu kibiców po zrzutce na ostatniej prostej, głośniejszy niż niejeden koncert rockowy. Pamiętam doskonale, jak przez pół roku odkładałam pensje i kieszonkowe, żeby w największym tłumie, w przerwie między konkursami, zrobić wymarzone zakupy w sklepie z innej części Polski. Niewiele jeszcze wiedziałam o sporcie na najwyższym poziomie, ale pamiętam, jak wstrzymywałam oddech na każdej przeszkodzie w trakcie przejazdu reprezentantów Polski. Pamiętam radość, ekscytację i poczucie, że żyję. Pamiętam, jak bardzo zmotywowana do dalszej pracy w siodle wychodziłam.

Tak mijały mi kolejne grudnie – co roku to samo odliczanie: urodziny, Andrzejki, CAVALIADA, święta, Nowy Rok. Ekscytacja nieco malała, ale nie aż tak jak mogłoby się wydawać. CAVALIADA w Poznaniu to nadal były emocje, zakupy i znajomi. W międzyczasie zaczęłam pracę na Targach, aż w końcu trafiłam do zespołu CAVALIADY. Okazało się, że ludzie pracujący przy tym wydarzeniu nie są aż tak bardzo podekscytowani jak nastoletnia ja na trybunach. Okazało się, że są nieco bardziej zabiegani i dużo bardziej zestresowani. Miałam momenty, że wątpiłam w to, „po co” to robimy. Czy nasza praca na granicach możliwości jest naprawdę do czegoś potrzebna? Czy choroby, stresy i nieprzespane noce nadal coś komuś dają? Więcej tutaj