Królewskie polo zachwyca coraz bardziej

20.04.2023 12:00:00

Podziel się

Elegancja, niesamowita dynamika, współpraca całej drużyny, niełatwa walka o zwycięstwo i oczywiście niezwykła jedność jeźdźca i konia – tak krótko można scharakteryzować grę w polo. Ten najstarszy na świecie sport zespołowy, niegdyś nazywany „sportem królów”, obecnie zdobywa coraz większą popularność również w Polsce. Jednym z czołowych graczy jest Maciej Olbrych, rodzinnie związany z Buksza Polo & Riding Club – pierwszym klubem polo w powojennej Polsce, a także artysta, muzyk i lider zespołu Popkultura, z którym rozmawia Barbara Krawczyk.

Bardzo często jest tak, że miłość do koni się dziedziczy, bo jeździł nasz dziadek, ojciec, a później też kolejne pokolenia. Czy w Pana przypadku było tak samo? Kto Pana zaraził pasją do gry w polo?

Pasją do koni zaraził mnie mój ojciec Paweł. Od najmłodszych lat zabierał mnie na przejażdżki po lesie. I to właśnie on zrealizował szalony pomysł utworzenia pierwszego w Polsce klubu polo. Miejsca, gdzie narodziło się polo i trwa do dziś. Przez 20 lat wspólnie go prowadziliśmy, a teraz tacie pomaga moja siostra Marianna. W natarciu jest ponadto trzecie pokolenie entuzjastów tej gry, bo mój syn Antek też już złapał bakcyla.

 

Poza grą w polo od lat spełnia się Pan również jako artysta. Muzyka i konie to dość odrębne obszary.

 

To są moje dwie wielkie pasje. Nie potrafię wybrać tej ważniejszej. Zauważam jednak, że pewną częścią wspólną jest rytm. Poczucie, że odnajdujesz się w rytmie galopującego konia, jest niemal pokrewne z dobrze zagranym koncertem, i to na wielkim stadionie! Faktycznie lawirowanie między pasjami nie jest łatwe, ale pomagają mi w tym pory roku.

Jesień to czas układania nowych koni, zimą mam więcej czasu na pracę w studio, a wiosną i latem kalendarz jest napięty, bo odbywają się i koncerty, i turnieje.

Myślę, że w tym bałaganie jest metoda. Dzięki temu mam świeże spojrzenie na to, co robię jako artysta, i nigdy się nie nudzę. A koledzy z zespołu już się przyzwyczaili, że na próbę wbiegam spóźniony, w butach jeździeckich.

 

W takim razie wróćmy do polo – na czym właściwie polega ta gra?

Polo jest sportem dość intuicyjnym. Przynajmniej jeśli ogląda się go z boku. Dwie drużyny, dwie bramki i piłka. Niektórzy porównują ten sport do hokeja, inni dowcipnie podpowiadają, że grać w polo to tak, jakby grać w golfa podczas trzęsienia ziemi. Drużyna składa się z czterech zawodników na koniach. Kij do polo wykonany jest z bambusa i to właśnie nim posyłamy piłkę we wszystkich kierunkach, a najlepiej prosto do bramki przeciwnika. Umiejętności zawodników oceniane są tak zwanym handicapem (HCP). Skala oceny przebiega od -2 do +10. Im wyższy HCP, tym wyższe umiejętności zawodnika. Handicapy poszczególnych zawodników składają się na handicap drużyny. A! Prawie zapomniałem! Potrzeba jeszcze boiska. Trawiaste boisko do gry w polo ma 300 x 200 jardów, czyli jest kilka razy większe od boiska piłkarskiego.

 

Pamięta Pan swój pierwszy mecz polo?

Oj tak! Z dzisiejszego punktu widzenia jest to anegdota komiczna. Argentyna od lat uznawana jest za mekkę polo. To właśnie tam możemy spotkać najlepszych zawodników, konie i kluby. 20 lat temu odbyliśmy z grupą zapaleńców pierwszą z – jak później się okazało – wielu podróży treningowych do Buenos Aires. Zostałem wtedy zaproszony do udziału w meczu treningowym o wyjątkowo wysokim, 24-golowym HCP. To jest tak wysoki poziom, że w Europie odbywa się tylko kilka takich turniejów rocznie. W Argentynie jednak to codzienność. Trudno, każą grać, to gram! Albo przynajmniej staram się grać… Ani razu nie dotknąłem wtedy piłki! Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Na ówczesne moje umiejętności to było zdecydowanie za dużo, ale na pewno była to solidna zaprawa do dalszej kariery.

Więcej tutaj