Zaufanie wymaga czasu

05.02.2024 12:00:00

Podziel się

O swoich pierwszych zawodach WKKW, przygodach na drodze do znalezienia konia i o trafieniu na tego jedynego – Corrnero – w wywiadzie z Kariną Czechowicz opowiada Jakub Wiraszka. Ten ceniony zawodnik opowiada też o tym, ile czasu i pracy wymagało, aby dojść do poziomu, który prezentuje ta para obecnie, m.in. na arenach CAVALIADY, oraz o zdobyciu wicemistrzostwa w jeździe bez ogłowia.

Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z jeździectwem?

Zacząłem jeździć, jak miałem 12 lat. W pewnym momencie moi rodzice wpadli na pomysł, żeby wysłać mnie i siostrę na dodatkowe zajęcia. Miałem problemy z kręgosłupem – skoliozę – i rodzice usłyszeli, że jeździectwo może mi pomóc wyleczyć się z tego. Do wyboru miałem konie albo pływanie. Zdecydowałem się na konie chyba tylko dlatego, że blisko mojego domu znajduje się Ośrodek Jeździecki Stragona. Zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Traktowałem to jako zwykłe zajęcia, jeździliśmy z moją siostrą na lekcje w szkółce, byliśmy najmłodsi w grupie. Po pół roku zmienił się instruktor, który był tak fajny, że zaczęło mi się to podobać. Dodatkowo tworzyliśmy niesamowitą ekipę, która spotykała się również poza stajnią, w wolnym czasie, a do grupy dołączyła też moja mama. Po roku w szkółce, na Hubertusie, podszedł do mnie Marcin Konarski, dyrektor zawodów Strzegom Horse Trials oraz wiceprezes LKS Stragona Strzegom, i zaproponował, żebym dołączył do sekcji sportowej. Jak tylko zacząłem treningi sportowe i usłyszałem pierwsze komplementy, to faktycznie przekonałem się do jeździectwa. Pierwszym koniem, którego wydzierżawiłem, był folblut i zdecydowanie nie był to łatwy koń. On kiedyś startował w WKKW, potem był w rekreacji i przez to, że jeździły na nim rozmaite osoby, na różnym poziomie, stał się sprytny. Udawał, że jedzie na przeszkodę, wszystko było dobrze, już się wydawało, że skoczy, a on w ostatnim momencie robił zwrot o 180 stopni i pędził w drugą stronę. Było to bardzo widowiskowe, to trzeba mu przyznać.

Nie zniechęcało Cię to do jazdy?

Od początku lubiłem trudniejsze konie, więc mnie to w ogóle nie zniechęcało. Miałem z tego wręcz radość i satysfakcję, że udaje mi się z nim pracować.

Kto był wtedy Twoim trenerem i czy od początku wiedziałeś, że chcesz spróbować swoich sił we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego?

Trenowałem z Katarzyną i Marcinem Konarskimi, miałem też możliwość jazdy na ich koniach, co było dla mnie świetnym doświadczeniem. Po roku dzierżawy zaczęliśmy szukać własnego konia. Nie miałem wcześniej żadnej styczności z jeździectwem. Tak naprawdę po prostu trenerzy prowadzili mnie za przysłowiową rączkę i robiłem to, co mi zaproponowali. Z uwagi n to, że byłem w ośrodku nastawionym na WKKW, naturalne było to, że próbowali mnie do tego zachęcić – i udało się. Szukając konia dla mnie, testowaliśmy go też pod kątem crossu.

Jaki był Twój pierwszy koń?

Mój pierwszy koń – Korupcja – od zawodnika Dariusza Surowskiego, jest już od 8 lat z nami. Przez połowę czasu była ze mną, a od kilku lat jest u mojej dziewczyny, Mai. Szukaliśmy dla mnie konia profesora, a skończyliśmy z 7-letnią kobyłką. Jechaliśmy po nią aż do Zamościa, jak już przywieźliśmy ją do Strzegomia na testy, to naprawdę rodzice odetchnęli z ulgą, jak dowiedzieli się, że nie muszą jej odwozić z powrotem. To bardzo ciekawy koń, ale ostatecznie okazało się, że WKKW nie jest do końca dla niego. Z pewnością przyczynił się do tego również fakt, że nie miałem żadnego doświadczenia. Mieliśmy spore problemy, przez pierwszy rok ciężko mi było ukończyć jakiekolwiek zawody WKKW. Przełom nastąpił, jak rodzice kupili konia dla mojej młodszej siostry, jednak ta para nie mogła się ze sobą zgrać, więc dostałem go do jazdy. To był doświadczony koń skokowy. Da Vinci startował też nawet w WKKW, więc był koniem, który przeprowadził mnie przez pierwsze crossy, bardzo dużo mnie nauczył. Dzięki niemu lepiej radziłem sobie z Korupcją i mogłem na niej jeździć sobie skoki na poziomie P klasy. Więcej tutaj